To było w marcu 2010 roku. Orlean był pochmurny i mokry, melancholijny i malowniczy. Zdjęcia robiły się same.
To był jeden z tych dni, kiedy na ulicach panuje nienaturalny spokój. Przechodnie przemykają mimochodem, trochę sztucznie przesiadują w kawiarnianych ogródkach, tak jakby ktoś usadził ich w środku gotowego obrazu.
Przeszłyśmy na drugą stronę rzeki. Miasto wyglądało jakby nic się w nim nie zmieniło od lat.
Być może było to jakieś święto, o którym nie wiedziałyśmy. Tajska knajpka, do której poszłyśmy, nie zamknęła się specjalnie dla nas. Nawet pociągi ruszały ze stacji leniwie, jak gdyby wcale im się nie spieszyło. Nie wiem do końca, gdzie podział się czas. Nie patrzyłyśmy na zegarki.
…
It was in March 2010. Orleans was cloudy and wet, melancholic and very picturesque. The camera seemed to take pictures itself.
It was one of these days when streets are unnaturally quiet. People pass-by unnoticed and sit in cafes as if they were seated there, in the middle of ready-made image.
We crossed the river. The city looked like it had been the same for years.
Maybe it was a holiday we didn’t know about. Thai resturant we went in didn’t close especially for us.Even the trains moved from the station slowly, as if they weren’t in a hurry. I don’t know where the time was. We didn’t have watches.