Mumbaj (Bombaj) to, jak pisze Suketu Mehta w swojej książce, ”Maximum City”. To ”pierwsze miasto Ziemi”, liczące 17 milionów mieszkańców (na oko). To miejsce, do którego przyjeżdża się w pogoni za marzeniami, Indian Dream dla milionów Hindusów. Tu jest fabryka snów Bollywood, do której wstęp może mieć każdy, a jeśli się w niej znajdzie, może być bogiem, jak Shak Ruk Khan, którego twarz uśmiecha się do ludzi z wielkich bilbordów reklamujących drogie zegarki i luksusowe mieszkania. Tu wolno nieco więcej: wziąć dziewczynę za rękę podczas spaceru po Marine Drive, wypić piwo w barze, włożyć dżinsy zamiast tradycyjnego salwar kamiz. Tu po zmroku można oddać się rozpuście nocnych barów, znaleźć sobie kogoś na jedną noc i wydać setki tysięcy rupii.



Suketu Mehta opisuje w swojej książce historię Babbandźiego, chłopca z Biharu, który opuścił rodzinny dom i postanowił wyjechać w świat. Dotarł na stację kolejową, z której odjeżdżały dwa pociągi: jeden do Delhi, w którym nie było tłoku, a drugi do Bombaju, przepełniony tak, że ludzi musiała pilnować policja. Babbandźi miał w Delhi krewnych, wiedział też, że nie jest ono tak zatłoczone jak Bombaj, a biedacy wiodą trochę lepsze życie. Zastanawiał się, czemu wszyscy jadą do Bombaju, co takiego jest w tym mieście? Podjął decyzję: dołączył do tłumu jadącego do Maximum City, żeby wysiąść na imponującym dworcu Victoria Terminus.
I to nic, że mieszkał na chodniku jak setki tysięcy, załatwiał się w publicznej łaźni i jadł tylko ryż i dhal. Powtarzał, że Bombaj to miejsce jego przeznaczenia. “Kiedy umrę, umrę w Bombaju” (Suketu Mehta, “Bombaj. Maximum City”, Poznań 2011).





To brudne miasto opatulone oponką smogu jak aureolą, w którym chodniki służą do wszystkiego z wyjątkiem chodzenia po nich, przyjmuje w swoje ramiona wszystkich: bogatych przedsiębiorców, ludzi z prowincji szukających szczęścia, biedaków i zagubionych w hałasie turystów. Wchłania w siebie kolejne slamsy, w których jest prąd, czasem nawet woda, a część mieszkańców to “białe kołnierzyki”. Nie chcą opuszczać miejsca, gdzie się wychowali. Z klimatyzowanych biur wracają wieczorami do krzywych domków, w których śpią w jednym pokoju z rodzicami i rodzeństwem. Bombaj przyjmie każdego i wchłonie każdego. To niekończące się miasto: administracyjne granice wciąż pączkują na północ (na południu jest morze) i niewykluczone, że wchłoną kiedyś w siebie cały stan Maharasztra.
(Ukochanym sportem Hindusów jest krykiet, grają w niego WSZYSCY i WSZĘDZIE, zwłaszcza w niedzielne popołudnie).
Mi się nie udało zobaczyć pralni za to trafiłem o świcie na targ rybny. Niesamowita sprawa!
BTW, miło czytać i oglądać bloga kogoś podobnie zakręconego w stronę podróży 🙂
Pozdrawiam
LikeLike
Dziękuję! teraz jestem od 2 tygodni w domu i juz się wiercę i przeglądam ceny biletów na kolej transsyberyjską…
LikeLike