
Jest zimno. Jest minus 30 i ubrana jestem w tyle warstw, że kurtka ledwie mi się dopina. Na rzęsach osiada szron. Ale słońce świeci jak oszalałe, termos trzyma, tak że herbata jest wciąż ciepła.

Tak jest w Jokkmokk na kole polarnym, gdzie od ponad 400 lat odbywa się największy w tej części świata jarmark. Przez trzy dni przez pięciotysięczne miasteczko przewija się 30 tys. ludzi. Zjeżdżają z całego regionu, by sprzedać swoje wyroby i spotkać się z przyjaciółmi. To wielkie święto dla Samów – rdzennych mieszkańców północnej Europy. Kupić można skóry i mięso renifera, naczynia, ubrania, kilimy, ciepłe rękawice i skarpetki, sprzęty niezbędne w gospodarstwie, żelki i mnóstwo byle czego. Można zjeść kebab z renifera, renie serce, rosół albo kiełbasę. Można przejechać się psim zaprzęgiem, pokibicować w wyścigach reniferów czy wybrać się na konny spacer przez ośnieżony las.





Więcej o jarmarku w Jokkmokk można przeczytać w moim artykule na tvn24.pl