Wiem, miało być o wizie, ale ponieważ trudności piętrzą się jak Himalaje, będzie o ciuchach.
Nie myślcie sobie. Temat zaprząta mnie od paru dni. Co zabrać na trzy miesiące włóczęgi? Ile par majtek? Sukienkę brać czy nie? A dżinsy?
Jak wiadomo, na wyjazd najlepiej zabrać rzeczy ciepłe, lekkie i praktyczne, a więc seksowne spodenki z Decathlonu i kolorowe polarki z kapturem. Do tego nieśmiertelne buty trekkingowe, sportowe sandały (jak to w ogóle brzmi?), klapki (podstawa!), parę T-shirtów, WYGODNĄ bieliznę (żegnajcie, koronkowe biustonosze!), jakąś może spódniczkę (tylko jedną, przecież zajmuje tak mało miejsca).
Ogólnie więc: nie poszalejesz. I gdzie ja do tych pięknych dziewczyn, hę?

W dodatku tym razem sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo jedziemy w kraje ciepłe i muzułmańskie. Zwłaszcza w Iranie wymogi co do kobiecego stroju są dość jasno określone. – Ale tam trzeba nosić burkę? – słyszę od żądnych nowin koleżanek. – Ten, no, czador? Zakrywać twarz? Pokazywać tylko oczy?
No więc nie. Nie trzeba. Włosy przykrywać – owszem. Nabyłam nawet piękny szaliczek i z zapałem oglądam tutoriale na YouTube, jak wiązać hidżab (czyli chustę). O żadnych burkach nie ma mowy. Poza tym: długi rękaw (a co najmniej trzy czwarte), długie spodnie (nie długa spódnica), a na to najlepiej tunika (chodzi o to, by przykryte były biodra, a całość nie eksponowała zbytnio atutów sylwetki). Cudzoziemki mają ponoć taryfę ulgową, a w Teheranie to już w ogóle uliczna moda rządzi się swoimi prawami i wygląda np. tak:

Jak widać, obcisłe spodenki są na porządku dziennym. A chusta zsunięta z włosów tak bardzo jak tylko się da. Sandałki, torebki, zegarki… Iranki mimo surowych nakazów radzą sobie nieźle, a nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że ograniczenia je tylko inspirują. Powiedzmy nie workowatym sukienkom!

Mało tego. Jest na Instagramie taki profil – Rich Kids of Tehran. Widać na nim to, co w nazwie, czyli bogate dzieciaki. W furach i skórach, w bikini, nad basenem, z drinkami w ucukrzonych szklankach. Hidżab? O nie, nie tam:

W szykowaniu wyprawki wzięłam więc pod uwagę powyższe. Jak również to, że podobno turystki przyjeżdżające do Iranu wyglądają, jakby przywiozły ze sobą najbardziej koszmarne ciuchy, jakie znalazły w szafie. Nie chcę być jedną z nich! Wczoraj poszłam więc do lumpa i za złotych polskich 50 nabyłam irańską wyprawkę: rozpinany kardigan, kolorową tunikę i dwie koszulowe sukienki z rękawem trzy czwarte – wszystko noszone do spodni, ofkors.
Outfity zaprezentuję Wam pewnie już w podróży, bo na razie się piorą, ale mam nadzieję, że będę bardzo stylish turystką. Poza tym, zamierzam kupić sobie co najmniej jeszcze jeden szaliczek, najlepiej czerwony (pamiętać o szpilkach, pamiętać o szpilkach – nie do chodzenia, ale do upinania. Bez szpilek ani rusz).
I oczywiście: wszystkie te wymogi dotyczą miejsc publicznych. Po domu chodzi się ponoć “normalnie” 🙂 Ale swoją drogą pomyślcie – jak to miło po prostu obwiązać sobie łeb i nie myśleć o fryzurze, przetłuszczonych włosach, lokówce i prostownicy.
I dla porządku:
Hidżab to nie czador, a czador to nie nikab. A nikab to nie burka. W Iranie chodzi się w hidżabie. O założenie czadoru można zostać poproszonym przed wejściem do niektórych meczetów, noszą go też niektóre kobiety na ulicy.
PS. O tym, czy to zasadne, dyskutować nie będę. O tym, dlaczego w niektórych muzułmańskich krajach (bo przecież nie we wszystkich) kobieta musi zakrywać szczelnie nawet twarz, też nie. Ani o tym, czemu w niektórych może odkrywać włosy. Jest zwyczaj, trzeba go uszanować.