Kiedy sto lat temu spędzałam wakacje na tureckiej riwierze, jedną z możliwych wycieczek fakultatywnych był wyjazd do Pamukkale. Z Alanyi to prawie 400 km. “Za daleko” – myślałam. “Wstać trzeba rano, a powrót późną nocą, 10 godzin w autobusie, nieeeee”. No i nie pojechałam.


Wapienne tarasy to jedna z największych atrakcji Turcji, wpisana na listę UNESCO. Atrakcja szeroko rozreklamowana, do której pielgrzymują rzesze turystów, głównie Rosjan, Japończyków i Koreańczyków. Ale widok jest niesamowity. Białe skały wyglądają jakby w gorącej Turcji właśnie spadł śnieg.



Pamukkale leży daleko od wszystkiego, co nie znaczy jednak, że trudno się tam dostać. Można ze Stambułu autobusem (12h), można pociągiem Pamukkale Express (12h), można wreszcie – tak jak my – samolotem do Denizli (45 minut). Godziny samolotów są głupie. Można lecieć albo o 6.15 rano (co wiąże się z pobudką o 3), albo późnym popołudniem (więc na oglądanie tarasów już za późno). Za samolot Turkish Airlines z lotniska Ataturk w Stambule do Denizli zapłaciliśmy około 80 lir za osobę (niecałe 100 zł). Pociąg/autobus kosztują niemal tyle samo (70-75 lir).

Lądujemy w Denizli w promieniach zachodzącego słońca i jak kaczuszki podążamy do shuttle busa, który miał nas zabrać do Pamukkale (to około 60 km). “Pamukkale, Pamukkale, thirteen lira” – zapewnia kierowca. Ładujemy więc plecaki i wsiadamy. Po drodze okazuje się, że do thirteen lira trzeba dopłacić drugie tyle i do tego się przesiąść (Pamukkale to mała miejscowość – nie dojeżdża tam pociąg ani autokary, trzeba dojechać do Denizli i tam złapać dolmuş, czyli busika).

Pamukkale to miejscowość, jakich na świecie pełno – podobny klimat jak w Siem Reap w Kambodży albo Rurrenabaque w Boliwii. Jedna ulica, kilkanaście knajpek i sklepików, kilkadziesiąt hoteli i pensjonatów. Wioskę można przejść wzdłuż i wszerz na piechotę. Wszystko podporządkowane turystom (szczególnie z dalekiej Azji – dla nich każda knajpa ma w menu ramen, kluski i inne tam wschodnie rosołki). Ale miasteczko ma atmosferę, można usiąść sobie przy piwie i kontemplować.

Bilet wstępu na wapienne tarasy kosztuje 25 lir, w cenie są też ruiny starożytnego miasta Hierapolis. Prawda jest taka: tarasy najlepiej wyglądają po południu, a nawet późnym popołudniem, najpiękniej – o zachodzie słońca. Bilet jest jednak single entry, więc albo lepiej udać się na zwiedzanie koło 15, albo przeczekać upał w kawiarence na szczycie. No, dobra, “szczycie” to lekka przesada. Na tarasy są trzy wejścia: jedno bezpośrednio z wioski, a dwa położone wyżej – można dojechać taksówką (około 2,5 km ruchliwą drogą), ale raczej nie ma to sensu. Droga z wejścia środkowego na górę zajmuje jakieś 30 minut i jest to co najwyżej relaksujący spacer.
Po drodze można robić różne rzeczy: wchodzić do basenów (albo nawet się w nich położyć), robić fotki i podziwiać widoki. Chodzi się boso (wapienne skały są zimne, ale gładkie), a co do fotek to zwyczaje są różne. Rosjanki preferują hot zdjęcia w bikini, a Japonki – w specjalnie chyba szykowanych na tę okazję outfitach, dopracowanych w najmniejszym szczególne. Jeśli dziewczyny chcecie wyglądać bosko na tle białych jak śnieg skał, polecam kolor czerwony, zielony, biały albo czarny. Nie brakowało też nowożeńców i anielicy z dwoma małymi aniołkami trzymanymi za rączki.






Na górze jest jeszcze fajniej, a widoki przepiękne. Jest kilka kawiarni i restauracja, toalety, basen (dodatkowo płatny). Spokojnie można spędzić tam kilka godzin, chodząc, leżąc, siedząc i robiąc selfie. My niestety nie bardzo pasowaliśmy do reszty, bez wystudiowanego stroju i selfie sticka. Zwiedzanie odbywało się w tempie cofającego się lodowca i wyglądało z grubsza tak:

Jaka taka mobilizacja nastąpiła ze dwie godziny przed zachodem słońca, bo wtedy wszystko dopiero zaczyna wyglądać. Efekty poniżej:
Zeszliśmy, gdy już zapadał zmierzch, a po drodze do naszego hoteliku natknęliśmy się na dwie wielkie tureckie wesela. Wyglądało to tak, że gospodarze obstawili ulicę z obu stron ciągnikami, pośrodku ustawili krzesełka, pomiędzy którymi wesoło pląsały dziewczyny w rytm tureckiego disco. Bardzo chcieliśmy się przyłączyć, ale musieliśmy lecieć na autobus.

Zatem, jeśli akurat wybieracie się do Pamukkale:
- weźcie koniecznie krem z filtrem i kapelusz/czapkę, ale też polar (po zachodzie słońca od razu robi się zimno – Japonki miały patent na schodzenie w skarpetkach, co wcale nie jest głupie);
- lepiej zaplanujcie wizytę po południu – koło południa przez tarasy przewalają się tłumy ludzi, a światło jest wtedy najgorsze;
- możecie spokojnie olać to, co pisze LP, jakoby najlepsza trasa wiodła z góry na dół. Wydacie tylko 20 lir na taksówkę za 5 minut jazdy do którejś z bram, gdzie podjeżdżają autokary z wycieczkami. Spacer w górę naprawdę jest krótki;
- LP podaje, że knajpy w miasteczku są mało ciekawe, a stosunek jakości do ceny średni. My jedliśmy parę razy tutaj i było naprawdę spoko. Innych nie testowaliśmy;
- jeśli chcecie kupić sobie bilet na autobus dalej, polecamy biuro firmy Pamukkale Travel (sprzedają bilety na wszystkie inne kompanie autokarowe). Siedzi tam bardzo kumaty dzieciak, który wszystkim zarządza. Będzie niezłym biznesmenem, jeśli się nie zmarnuje.


A jeśli na sali jest ktoś z Japonii, Korei lub Chin, może powie, czy jest jakiś specjalny powód pielgrzymek do Pamukkale? Bardzo bym chciała się dowiedzieć.
wow – robi wrażenie! Czekam na kolejną relację.
LikeLike
Hej Kuba. Rewelacyjny wpis i super zdjęcia. Dodaję u siebie do ulubionych i zaczynam czytać Twojego bloga.
LikeLike