Do Baños przyjeżdża się z kilku powodów. Można na przykład pomoczyć się w ciepłych źródłach (słowo Baños to w wolnym tłumaczeniu łaźnie lub łazienka), zasilanych wodą spod wulkanu Tungurahua. Wulkan jest nadal aktywny, czasem dymi, czasem pluje lawą, ostatnia erupcja miała miejsce w lutym tego roku, a w całym mieście mnóstwo ostrzeżeń i tabliczek z drogami ewakuacji. Można nawet się wybrać na hardcore nocną wycieczkę, żeby żarzący się krater zobaczyć. Można i mniej ekstremalnie, siedząc we wspomnianych siarkowych wodach na wulkan po prostu spoglądać. Albo – co już zupełnie ekstremalne nie jest – spoglądać na niego biorąc zwyczajny prysznic. To znaczy my mogliśmy, bo Tungurahuę akurat było widać z okna naszej łazienki. O ile nie spowijały go chmury.


Można też inne sporty, oprócz prysznica i kąpieli w pośmiardującej jajami wodzie. Można na przykład polatać na tak zwanym zipline, tutaj nazywanym canopy. Można? Można! Jak jest? Wspaniale! 10-15 dolarów taka przyjemność, do wyboru do koloru, bo zipline to obecnie chyba najgorętszy biznes w mieście. Można zjechać klasycznie albo na supermana, o tak właśnie, proszę:



Można też na emeryta, czyli wagonikiem kolejki, tak zwaną tarabitą. Też jest przyjemnie:




Można też rowery. Na każdym rogu jest wypożyczalnia, również do wyboru, ja swój wybierałam na przykład bardzo długo. W pierwszym nie podnosiło się siodełko, w drugim brakowało kawałka pedała, w trzecim nie działały przerzutki, do czterech razy sztuka. Jak już się sztuka udała, można było pojechać na wycieczkę wzdłuż Ruta de las Cascadas, drogi wodospadów.



Wodospady, jak widzicie, są, bardzo ładne, nazywają się też bardzo ładnie, na przykład Manto de la Novia, czyli “Welon panny młodej”. Największy i najbardziej znany jest wodospad Paillon del Diablo, o, ten:





Jak widzicie, można się nieźle zmoczyć pod wodospadem, można się poprzeciskać na czworakach przez skały, można pokołysać się na wiszącym moście (i można dostać rzygliwych mdłości, jak ja). Do wodospadu można dojechać z Baños na rowerze, to 18 kilometrów. Można też jechać dalej, do dżungli. Można też w każdej chwili wrócić, autobusem (rower wraca na dachu) albo ciężarówką.

Można też konie. Nie trzeba bardzo umieć, konie same umieją, można sobie siedzieć i się relaksować, podziwiając okolicę. Można!





Można to wszystko załatwić w pięć minut, na każdym rogu: chodzenie po wodospadach, rafting, wycieczki do dżungli, kajaki, konie, rowery. Potem można posiedzieć w knajpce albo zajrzeć do sanktuarium Matki Boskiej Świętej Wody, można na kawę i brownie, bo Baños to bardzo przyjemne miasteczko.

Można też huśtawkę. Można dojechać autobusem miejskim, można wejść na drzewny domek, można pohuśtać się pod wulkanem, o ile wulkan widać. Można wszystko!


