







Do Cuenki dojechaliśmy w środku nocy. Miasto było wyludnione, ale na pierwszy rzut oka było widać, że różni się od innych. Było ładniej, czyściej, przyjemniej. I chociaż podobno o tytuł najbardziej urokliwej starówki w Ekwadorze rywalizują i Cuenca, i Quito, dla nas bezapelacyjnie wygrywa pierwsze z tych miast. Piękna kolonialna zabudowa, co krok placyk, na każdym rogu kościół. Kolorowe graffitti, rzeka z deptakiem i kawiarniami na skąpanych w słońcu brzegach, trochę artystycznego klimatu… Od razu widać, że Cuenkę upodobali sobie właśnie artyści, a także expaci – społeczność imigrantów jest tu całkiem spora.







Szczerze mówiąc, szczególnie nie zwiedzaliśmy Cuenki. Zmęczeni po intensywnym tygodniu w górach, głównie kręciliśmy się po ulicach, przesiadywaliśmy w kawiarniach, sączyliśmy espresso (przypominam, to miasto expatów, mają tu espresso, kanapki z bekonem, kawę po irlandzku i belgijskie gofry) i obserwowaliśmy ludzi.






Z Cuenki możemy polecić jednak kilka rzeczy. Po pierwsze, kawiarnię Nucallacta, gdzie serwują naprawdę genialną kawę i ogromne śniadania. Po drugie, lokalny targ, a właściwie jego sekcję gastronomiczną, gdzie zjeść można pysznego pieczonego prosiaka. Po trzecie, mirador Turi, czyli punkt widokowy, z którego rozciąga się panorama miasta. I po czwarte, wspomnianą już rzekę.




Gdybyście więc chcieli spędzić w Ekwadorze więcej czasu, odpocząć nad rzeką, zapisać się na kurs językowy albo lekcje gotowania, to Cuenca jest dobrym punktem. Miasto słynie też z rękodzieła i kapeluszy z sizalu, nazywanych tu Montecristi, street-artu i galerii ze sztuką współczesną.








