Od początku wiedziałam, że ryba i wodorosty to nie jest najlepszy pomysł na śniadanie. Ale spaliśmy w tradycyjnym hotelu, na posiłki chodziło się w yukacie do zastawionej lakowymi stolikami sali, niezręcznie było więc odmówić. Skubnęłam omletu, przełknęłam nieco ryżu i zabrałam się za tę nieszczęsną rybę. I wodorosty.
Powiem wam tyle: nie popełniajcie tego błędu, o ile nie chcecie przez trzy dni nie móc patrzeć na jedzenie. Jakiekolwiek jedzenie. A w Japonii jest co jeść. Oj, jest. Kuchnia jest niesamowicie zróżnicowana: to nie tylko ryby i ryż, to także delikatne warzywa, starannie przygotowane mięso najlepszego gatunku, sycące zupy, pikle i makarony. Przez trzy tygodnie nie da się spróbować wszystkiego, ale jeśli wybierzecie się do Japonii i ominie was klątwa samuraja, polecamy, co następuje:
1. RAMEN
Mój numer jeden, zwłaszcza po trzech dniach wstrętu do czegokolwiek, co żyje w morzu. Ramen to esencja comfort food: długo gotowany wywar na wieprzowych kościach, z grubym makaronem, szczypiorkiem i warzywami. Dla chętnych kawałki prosiaka, imbir, jajo i inne dodatki. Rozgrzewa żołądek, koi duszę, jestem pewna, że psychologom z łatwością udałoby się napisać artykuł pod tytułem “10 terapeutycznych właściwości ramenu”.
Ramen najlepiej jeść w knajpach, gdzie w menu figuruje: porcja, superporcja i pół porcji.
Danie zjawiskowe.

2. SUSHI
Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że w Japonii zjecie najlepsze sushi. Wybór jest ogromny, o wiele większy niż w Europie. Przy czym danie, które u nas uchodzi za wykwintne, w Japonii jest niemalże rodzajem fast foodu. Wpadasz do sushi baru, jesz i wypadasz, bo inni czekają w kolejce (o kolejach jeszcze będzie). Dla nierozgarniętych turystów (ale nie tylko) są bary z jeżdżącymi talerzykami – nie trzeba nic zamawiać, bierze się, co się chce, a potem ktoś miły liczy talerzyki i po sprawie. Zupełnie nie rozumiem, czemu nam się to w Polsce nie przyjęło.


3. YAKINIKU
Japończycy lubią, kiedy klient restauracji męczy się trochę sam przy przygotowaniu jedzenia. Można więc zamówić np. kociołek gorącej wody i w nim gotować smakowite kąski mięsa i warzyw (wtedy będzie to shabu-shabu). Można też samodzielnie mięso zgrillować (i wtedy będzie to właśnie yakiniku). Zabawa jest, a obsługa co chwilę donosi a to wątróbkę, a to np. ozorki – płaci się raz, za czas spędzony na grillowaniu i konsumpcji. Na zgrillowanie potężnej góry mięsa jest zwykle 90 minut.
4. SOBA, TEMPURA I SETTU
W Japonii rzadko kiedy trzeba samemu komponować dania. Najłatwiej, zwłaszcza nieopierzonemu turyście, zamówić settu – czyli zestaw. Zazwyczaj korzystna cenowo oferta zawiera w sobie specjalność zakładu albo kilka różnych dań. Może to być na przykład gryczany makaron soba z wodorostami nori i zimnym sosem (tzw. zaru-soba) oraz tempura z warzyw (czyli warzywa smażone na głębokim tłuszczu w lekkiej panierce). Może być zupa miso i wołowina z ryżem. Może być węgorz i makaron pszenny udon. Może być jeszcze coś innego. Settu rulez!


5. OKONOMIYAKI
Ha, to trzeba zjeść koniecznie, choćby dla zobaczenia samego procesu tworzenia. Na rozgrzaną płytę wylewa się ciasto naleśnikowe, obok podsmaża “farsz” – makaron, mięso, kapustę, jajko i co tam jeszcze kucharzowi wpadnie pod rękę. Taki “tort” posypuje się garściami szczypiorku i polewa brązowym sosem, a czasem majonezem. Talerzy nie ma, danie zjada się prosto z gorącej płyty, pomagając sobie specjalną łopatką. Niektórzy mówią na okonomiyaki “japońska pizza”. Termin – jak dla mnie – obraża i Japonię, i pizzę. Okonomiyaki to okonomiyaki. I już.

6. KOBE BEEF
Słyszeliście pewnie o japońskich krowach z regionu Kobe, pojonych piwem i masowanych po brzuchach? Ma to wszystko sprawiać, że mięso tych zwierząt jest niezwykle delikatne, a tłuszcz przerasta mięśnie w szczególny, “marmurkowy” sposób. Słyszeliście też pewnie, że taka wołowina jest nie do porównania, że pieści podniebienie i że potem nic już nie smakuje tak samo. Powiem tak: jak dla mnie – która wołowiny prawie nie jada – stek jak stek. Kuba mówi jednak: dobry stek nie jest zły, a nawet jest bardzo dobry!
Wołowina Kobe kosztuje. Za powyższy kawał mięsa (do podziału na trzy osoby) zapłaciliśmy około 80 dolarów. A bywa i dwa razy drożej. Czy warto?
Kuba mówi, że tak.
7. ONIGIRI
To jest za to hicior, powinni importować do Polski. Onigiri to ryżowy trójkąt z nadzieniem z tuńczyka, kawioru, jajka albo czego tam, zawinięty w wodorosty. Pochodzi ze sklepów Seven Eleven albo innych supermarketów, kosztuje grosze i jest pyszny. Rewelacja.
8. BENTO
Bento, czyli posiłek z pudełka. Do kupienia wszędzie, na każdym dworcu, stacji, w supermarkecie. Ślicznie zapakowane różne różności: kawałek omletu, kulka ryżu, zielony groszek, sojowy kotlecik, rybka, buraczek, rzodkiewka. Najlepiej smakuje w shinkansenie przy prędkości 250 km/h. Również importować do Polski poproszę.




9. TAKO-YAKI
Kolejny popularny fast food, czyli smażone kulki z ośmiornicą. Sypie się na to szczypiorek i zajada polane sosem. Japończycy zdają się to uwielbiać, mnie gumowata ośmiornica nie przypadła aż tak bardzo do gustu, ale spróbować warto.


10. SASHIMI
Też surowa ryba, ale w odróżnieniu od sushi, bez ryżu. Danie tyleż proste, co szlachetne. Może być wyśmienite, zwłaszcza, jeśli przygotowuje je specjalnie dla was kucharz, w którego knajpce są dwa stoliki i nie ma karty, za to jest takie coś:
Dla nas wspaniałą kolację przygotował szef restauracji Seiktoba w Kanazawie. Było pysznie. Because it is precius night 🙂


11. SEAFOOD
Owoce morza zbiorczo, bo Japonia to w końcu kraj wyspiarski, z morza żyjący. Na mnie duże wrażenie zrobił fakt, że właściwie do początków XX wieku nie jadano mięsa, opierając się tylko na ryżu, warzywach i owocach morza właśnie. Przy czym w Japonii jada się dosłownie wszystko, co pływa i żyje pod powierzchnią wody. Wszystko jest niesamowicie świeże, czasami tak świeże, że jeszcze rusza się na talerzu. Warto spróbować też ostryg, prawdziwy specjał za niewygórowaną cenę.








12. HERBATA
Zielona herbata – matcha – to w Japonii prawdziwa instytucja. Pije się napar z liści startych na jadowicie zielony proszek. Smakuje… jak napar z trawy (albo z młodego jęczmienia), ale jest superzdrowa i po pewnym czasie można ją nawet polubić.

Herbata króluje wszędzie – w restauracjach dostaniecie ją za darmo (zwykłą zieloną), w automatach można kupić w butelce – ciepłą albo zimną. O cukier radzę nie pytać – żaden Japończyk chyba nie zrozumie, jak można słodzić herbatę.

OSOBLIWOŚCI
No to jeszcze parę ciekawostek…
Do restauracji czasami czeka się w długiej kolejce. Mimo że, jak sądzę, w Tokio jest więcej knajp niż w całej Polsce, kolejka obowiązuje i już. Czasami jest to piętnaście minut, ale czasami godzina. A godzinę przed zamknięciem właściciel odpędza kolejnych klientów, bo i tak nie zdążą zjeść.
*
W restauracjach często można palić. Na ulicy jest to już właściwie zakazane, ale zdarza się, że wchodzimy do lokalu z nadzieją na pyszne żarcie, a wita nas gęsta chmura papierosowego dymu.
*
W Japonii jada się różne rzeczy i nie ma się czego wstydzić. Na przykład można zjeść świński odbyt. Albo wnętrzności kraba.
*
Wygodne jest to, że w większości restauracji nie czeka się na rachunek. Kelner zostawia go na stoliku zaraz po złożeniu zamówienia, a płaci się przy wyjściu u kasjera. I nie ma napiwków!

*
Jeśli turysta nie wie, na co się zdecydować, nie ma menu po angielsku, a mowa ciała zawodzi, w sukurs mogą przyjść knajpki z plastikowym jedzeniem na wystawie. Wygląda bardziej prawdziwie od prawdziwego, nawet piwo z pianką w kuflu potrafią zrobić plastikowe…


*
Są miejsca, gdzie wszystko odbywa się bez wyjmowania gotówki czy karty. Zamówienie wybiera się w automacie, płaci i z kwitkiem siada przy barze. Bardzo sprytne.

*
Desery nie są w Japonii czymś popularnym. Do herbaty jada się tradycyjne ciasteczko, ale w restauracji strony ze słodkościami w menu raczej nie znajdziemy. Na szczęście jest mnóstwo zachodnich knajpek, gdzie występuje sernik, panna cotta czy brownie. A na ulicach nietrudno o budkę z lodami…

Skoro dobrnęliście do końca tej notki, należy się nagroda. Pokażę wam, jak wyglądało moje feralne śniadanie:

Powiem wam tak: kuchnia japońska może sobie być najbardziej wysublimowana na świecie. Ale jednak rano wolę jogurt z musi albo grzankę z awokado niż te paskudztwa…
Zdjęcia: Kuba Głębicki
O ludzie, jak mi ślinianki zaczęły intensywnie pracować!
LikeLike
Dopiero co zakochaliśmy się w Azji po powrocie z podróży do Wietnamu, a tu po zobaczeniu takich przysmaków od razu mam ochotę zacząć planowanie kolejnej wyprawy- tym razem do Japonii!
LikeLike